Amorgos - cicha woda...
Prawie koniec świata
Musicie przyznać, że o Amorgos raczej się nie słyszy. Pobliskie Mykonos, czy Santorini reklamowane są w każdym Polskim biurze podróży, a znajomi słysząc tę nazwę od razu wiedzą o co chozi. Z Amorgos jest inaczej.
Ta Prawie najbardziej oddalona i odosobniona wyspa na Cykladach . Cudownie uchowała się od natłoku turystów. Odwiedziłam ją w połowie lipca, a żadnych tłumów nie doświadczyłam. Wręcz przeciwnie! Mogłam cieszyć się niespotykanym w ciepłych krajach spokojem i ciszą.
Dodatkowo odniosłam wrażenie, że wyspa jest mekką dla Greków "alternatywnych" – hipsterzy, hipisi czy homoseksualiści otwierają tam swoje urocze knajpki i mogą cieszyć się niedostępną na stałym lądzie wolnością i akceptacją.
Nie bójcie się jednak, że Amorgos nie jest przygotowane na turystów. Wręcz przeciwnie! W każdej miejscowości znajduje się kilka uroczych restauracji i kawiarenek z przepysznym domowym jedzeniem.
Jak tam dotrzeć?
Dojazd, a bardziej dopłynięcie nie zbyt skomplikowane. Na wyspie nie ma lotniska, co najprawdopodobniej jest głównym czynnikiem pozwalającym wyspie zachować spokój i niekomercyjność. Są za to dwa porty. Do obu dopływają promy z Aten. Można też dolecieć na Santorini, czy Mykonos i stamtąd złapać jakiś transport między wyspowy.
My wybraliśmy tę pierwszą opcję i szczerze Wam ją polecam! Promy Blue Star pływają codziennie z głównego portu w Atenach – Pireus i można dostać bilet w naprawdę niskich cenach. Jest też szybsza linia, ale koszt takiej podróży jest już prawie trzy razy droższy. Myślę jednak, że te 6 godzin spędzonych na promie nie jest wcale takie nieprzyjemne. Siedząc na świeżym powietrzu można cieszyć się morzem i obserwować mijane wyspy. Można również wynająć sobie kajutę sypialną z własną łazienką, z czego skorzystaliśmy w drodze powrotnej. Jeśli płynie się w nocy, a budżet nie pozwala na dodatkowe koszty, to spokojnie można przespać się gdzieś na pokładzie. Gdy wyszłam w nocy z kajuty, a wszystkie korytarze i kanapy zajęte były przez śpiących podróżnych. Cyklady są naprawdę terenem wolności!
Sam przelot do Aten też nie jest zbyt skomplikowany. Kupując bilet z odpowiednim wyprzedzeniem można znaleźć bardzo okazyjne ceny. Oczywiście mowa tu o Ryanerze, który jak wiadomo nawet bez promocji, jest dosyć przystępny.
Czekając na prom polecam korzystać z uroków Aten i zobaczyć choćby Akropol. Wejście z legitymacją studencką jest darmowe. Dojazd z Akropolu do portu uberem kosztował nas niecałe 30zł. Aż szkoda by było zmarnować taką okazję.
Jak widzicie, nawet sama podróż tam już jest niezłą przygodą!
Noclegi
Tutaj również wybór jest spory. My postawiliśmy na Airbnb. Jeśli chcenie poczuć się jak mieszkańcy i budzić się w jednym z tych białych domków, to jak najbardziej polecam tę opcję. Ceny nie są wygórowane, a warunki świetne.
Drugą opcją jest camping. Jeden jest obok miejscowości Aegali, w której my mieszkaliśmy. Pięć minut od plaży, wygląda jak obozowisko ludzi szczęśliwych. Wydaje się genialną tańszą alternatywą. Dodatkowo camping zapewnia daszki nad namiotami, więc nie musicie obawiać się upalnej pobudki.
Jest jeszcze trzecia opcja, dla najbardziej wyzwolonych – spanie na dziko. Wraz z zachodem słońca plaże Amorgos zmieniają się w hipsterską sypialnie pod gołym niebem. To musi być dopiero niesamowite! Jeśli poszukujecie jeszcze większego spokoju alternatywnie można wypożyczyć kajak morski i osiedlić się na jednej z setek dzikich plaż. Ta opcja też jest dosyć popularna. Patrząc w nocy na wybrzeże można dostrzec oddalone ogniska i tańczących ludzi. Coś cudownego.
Góry!
Góry na Amorgos wydają mi się zupełnie niedocenione. Byliśmy na szlaku praktycznie zupełnie sami. A szkoda, bo właśnie góry były moim ulubionym aspektem tego wyjazdu.
W pierwszy dzień postanowiliśmy jeszcze nie wypożyczać auta (które, nawiasem mówiąc, można bez problemu wypożyczyć, ale nie oczekujcie wypasionych modeli – my wzięliśmy najlepsze, które mieli, a był to Fiat Panda, z niedziałającą deską rozdzielczą i drutami wystającymi z siedzeń), postanowiliśmy zwiedzić okolicę pieszo.
Szlak z Aegali do Tholarii jest bardzo przyjemny. Przez cały czas ma się widok na morze, a przydrożne kapliczki i osiołki tylko umilają wspinaczkę. Tholaria to urocza górska miejscowość, jedna z bardziej nietkniętych przez turystów. Polecam posilić się w przytulnym Seladi cafe bar przed dalszą wędrówką.
Z Tholarii odchodzi kilka szlaków, a każdy z nich wydaje się niezwykle malowniczy. My wybraliśmy ten na południe, prowadzący do dzikiej zatoki. To był świetny wybór! Nie dość, że sama plaża była przepiękna, a woda kojąca po wysiłku, to samo zejście jest przepiękne. Nie spodziewałam się tak monumentalnych gór na tej małej wysepce, ale naprawdę robią spore wrażenie!

Morze

Domki jak z Mamma Mii!


Jedzenie jest przeyszne! Szczególnie polecam skosztowania lokalnych śniadań składających się z oliwek, miodu i koziego sera. Genialne są też ryby i owoce morza. Lokalnym specjałem do picia jest Capuccino freddo, które piją wszyscy, wszędzie i o każdej porze – pychota!

Mam nadzieje, że zachęciłam was chociaż trochę do tego cudownego miejsca. Ja z przyjemnością jeszcze kiedyś tam wrócę. Już tęsknię za tym klimatem!
Dobrego dnia!
Chmurka
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję, że jesteś!
Z przyjemnością przeczytam, co ty myślisz na ten temat!